WYCIECZKA NA SANTORINI
Słyszałam, że na Santorini jest zachwycająco pięknie, cudownie, niezapomniane widoki, no po prostu bajka. Szczerze mówiąc trochę trudno było mi w to uwierzyć, ponieważ byłam już wcześniej na dwóch greckich wyspach, które mnie nie zachwyciły.
Tym razem jednak miało być inaczej.
Pierwsze wrażenie
Nie obiecujcie sobie zbyt wiele. Krajobraz jaki ujrzycie po tym jak wysiądziecie z samolotu, może Was odrobinę rozczarować. We wrześniu nie zobaczycie pól skąpanych w zieleni, drzew i krzewów. Przypomina raczej piaszczyste stepy i w żaden sposób nie pobudził mojej wyobraźni i oczekiwań, że będzie tu pięknie. W autobusie jest podobnie. W oczy rzucają się zaniedbane, domy, nie ma pięknych imponujących, 5 gwiazdkowych hoteli, zielonych oaz z palmami. Grecja to nie Hiszpania, przynajmniej jeśli chodzi o Santorini. Zabudowa jest niska, hoteliki małe, śniadania skromne. Trochę ascetycznie.
Potem będzie już tylko lepiej i piękniej ...
Zatrzymaliśmy się w miejscowości Kamari. Miasteczko nie duże, ale i cała wyspa jest niewielka. Plaża w Kamari jest kamienista. Cała z malutkich kamyczków, natomiast sam brzeg z coraz większych owalnych kamieni. Warto zabrać specjalne obuwie do wody, jest o niebo bardziej komfortowo. Pomijając to, że na kamieniach jest twardo to jeszcze piasek , czy też malutkie, drobne kamyczki są niesamowicie gorące i parzą stopy.
Na plaży jest mnóstwo leżaków. Komplet, dwa leżaki i parasol kosztowały nas 7 euro na dzień. Niektóre restauracje przy plaży oferowały leżaki w zamian za kupowanie u nich napojów lub jedzenia, ale my zdecydowaliśmy się zapłacić i nie czuć zobowiązania do zakupów, zresztą ceny w restauracjach były dość wysokie.
Na plaży znajdzie się mnóstwo osób, które będą chciały Wam coś sprzedać. Bransoletkę z muliny, obrazy z widokami z Oia, masaż lub pączka. Dla każdego coś miłego. Przy czym pączki kosztowały 2 euro za sztukę, o resztę nie pytałam.
Była też wypożyczalnia ze sprzętami wodnymi, skuterami, windsurfingiem czy kajakami.
W miasteczku były również bazy nurkowe. Nie wiem, czy jest tam co pod wodą oglądać, ale nurkowanie z butlą było dość popularne.
Jest sporo sklepów typu mini market. Ceny produktów czasem różnią się nawet o kilka euro, więc warto sprawdzić jeśli liczycie się z gotówką. Piwo w restauracjach około 4-6 euro zależy gdzie, sałatka grecka około 12 euro, spaghetti 16 euro. Wszystko zależy, gdzie chcecie zjeść. Najtaniej wychodzi gyros, 7 euro za porcję na talerzu z frytkami, pitą i pomidorem.
Wzdłuż promenady jest mnóstwo restauracji i sklepików.Wygląda to pięknie, szczególni po zmroku. Niestety wieczorny, spokojny spacer był prawie niemożliwy. Z każdej restauracji naganiacze niemal wciągali nas do środka. Może stolik, skąd jesteście, coś do jedzenia, w kółko bombardowały nasze uszy.
Z czasem nauczyliśmy się patrzeć przed siebie i nie reagować na mniej lub bardziej nachalne zaczepki.
Jeśli interesują Was imprezy, dyskoteki itd. to pobyt w Kamari was nie usatysfakcjonuje. My znaleźliśmy jeden klub, w którym można było potańczyć. Nie mówię, że nie ma innych, ale my tam nie trafiliśmy. Było też kilka restauracji z karaoke. Podobno wszystkie kluby skoncentrowane są w Firze, aż boję się pomyśleć o cenach wstępów lub drinków, na myśl ile zapłaciliśmy tam za kolację. Tak więc od strony imprezowej nic Wam nie polecę.
Co zwiedziliśmy i jak
Główne atrakcje na wyspie to zwiedzanie miast Fira oraz Oia. Oia to właśnie , to miasteczko, które jest na wszystkich pocztówkach i kalendarzach, to które kojarzy Wam się na myśl o Grecji. Tam właśnie znajdują się białe domki, szafirowe kopułki oraz białe wiatraki. Nie mogę nie przyznać, że podziwiałam oba miasta z zapartym tchem. Architektura i ukształtowanie tak inne od tego, które widzimy na co dzień zachwycało chyba każdego turystę. Wszystko skąpane w bieli i błękicie. Dziesiątki schodków, schodeczków, tarasów, hotelików, restauracji. Cudo, nie mogłam się napatrzeć.
Jak się tam dostać? Na wyspie sprawnie kursują autobusy. Z Kamari do Firy podróż miejskim autobusem kosztowała 1,80 euro w jedną stronę i trwała około 15 minut. Autobusy kursowały co 15 minut a po 22 co 45-30. Z Firy do Oia też 1,80 euro.
My zwiedziliśmy te dwa miasteczka jednego dnia.
FIRA
Najpierw po drodze była Fira.
W jakimś przewodniku przeczytałam o atrakcjach w Firze, „w Firze nie ma atrakcji” i jest to w pewnym, sensie prawda. Dla mnie jednak sam spacer i podziwianie widoków było atrakcją. Szukanie miejsc, z których najlepiej ująć całe piękno tego miejsca, było fajnym przeżyciem. Z miasteczka na dół do portu, lub jak kto woli z portu do góry miasteczka można przetransportować się kolejką linową, bądź osiołkami. Kolejka nie była dla nas atrakcją, jesteśmy narciarzami więc kolejkami najeździmy się zimą, a osiołków było nam żal, dlatego nie zeszliśmy do portu. Patrzyliśmy z samej góry na żaglówki i wielkie wycieczkowce cumujące w zatoce. Aha i jeszcze jedno, osiołki nie pachniały wiosną, tylko osłem więc jeśli zapach natury Wam nie odpowiada lepiej nie planujcie tej atrakcji.
Chcieliśmy zobaczyć kościół Swiętego Jana Chrzciciela, ale był zamknięty. W jego poszukiwaniu weszliśmy na samą góre Firy na jakieś ruiny i tam zrobiliśmy kilka fajnych zdjęć, w takich jakby korytarzach z piaskowca.
Po kilku godzinach w Firze, wspinając się po schodkach i przeciskając wąskimi uliczkami z przyjemnością odpoczęliśmy w autobusie do Oia.
OIA
Po Firze, Oia nie robiło już takiego wielkiego wrażenia jak się spodziewaliśmy. Było kolejnym miastem na zboczu, chociaż to właśnie tu mieliśmy wreszcie zobaczyć długo wyczekiwane niebieskie kopułki i białe wiatraki. I zobaczyliśmy. Czy było pięknie? Tak bardzo pięknie, niezapomniane widoki. Jak już będziecie tam na miejscu dajcie sobie trochę czasu, żeby faktycznie popatrzeć jak ten inny świat wygląda. Żeby zauważyć tę inność, którą zachwyca się cały świat. W biegu, goniąc za kolejnym zdjęciem, może Wam to umknąć. Możecie wrócić do domu i wspomnienia, które dla nie jednych mają pozostać na całe życie jakoś ulecą, nie zdążą wdrukować się w pamięć. Nie zrozumcie mnie źle. Sama zrobiłam chyba z milion zdjęć, bo bez nich też ciężko przypomnieć sobie "jak to było kiedyś w tej Grecji :) " chcę tylko powiedzieć, żebyście wydali to 6 euro na piwo, czy cokolwiek innego, usiedli w restauracji z widokiem i po prostu patrzyli na horyzont i skalisty brzeg, bez pośpiechu, wdychając ciepłe powietrze, nie myśląc o obowiązkach, o tym ile tu wydacie, co was czeka w domu po powrocie.
Mi tego momentu o mały włos zabrakło. Na szczęście w sobotę przed wyjazdem postanowiliśmy wraz z moim mężem, że wieczór wraz z kolacją spędzimy właśnie w Firze. Nie w Oia żeby dwa razy się nie przesiadać. I tak też zrobiliśmy. Zjedliśmy romantyczną kolację, patrząc na mnóstwo migających na zatoce lampek statków i obserwując zachód słońca oraz fajerwerki na wulkanie. Było urzekająco.
Wycieczka quadami po Santorini
Polecam Wam bardzo wypożyczenie quadów. Oglądanie wyspy z ich perspektywy jest o wiele przyjemniejsze niż z autobusu. W Kamari było wiele wypożyczalni quadów, skuterów, czy samochodów. Patrzcie jednak nie tylko na ceny, ale również na to czy sprzęt, który wypożyczacie jest sprawny. My wypożyczyliśmy quady dwa razy. Pierwszy raz z dość drogiej wypożyczalni. Zapłaciliśmy z ubezpieczeniem 49 euro za dzień. Sądziliśmy że można taniej i kolejny raz skorzystaliśmy z tańszej wypożyczalni. Niestety okazał się to błąd. Sprzęt był nie sprawny, rozklekotany, słabo trzymał się drogi, kaski parchate aż strach było na głowę nakładać.
Benzyna do quada, na cały dzień zwiedzania z plażkowaniem kosztowała 12 euro.
Najpierw postanowiliśmy wjechać na szczyt góry w Kamari, na której znajdowały się wykopaliska archeologiczne i piękny widok.
Następnie skierowaliśmy się na Czerwoną plażę Red Beach. Zostaliśmy tam godzinkę, poopalaliśmy się i ruszyliśmy dalej, na latarnię morską do Akrotiri . Wracając do plaży, była dość mała i wszyscy traktowali ją raczej jako punkt zwiedzania niż docelowy. Jak się później okazało można było z Czerwonej plaży popłynąć łodzią na Białą plażę, ale my dowiedzieliśmy się o tym za późno. Po drodze na Czerwoną plażę możecie obejrzeć wykopaliska archeologiczne.
Latarnia morska, no cóż nie był to siódmy cud świata ale miejsce fajne, z ładnym widokiem i wystającymi nad morze skałami, na których oczywiście zrobiliśmy sobie zdjęcia.
Na koniec pojechaliśmy na plażę Eros Beach, którą polecił nam właściciel wypożyczalni. Była rzeczywiście piękna. Najlepsze wrażenie robiła restauracja, która wyglądała jakby była wykuta częściowo w skale. O ile na Red Bech skały okalające plażę miały odcień czerwony, o tyle na Eros Beach były białe, złociste. Dojazd do tego miejsca też był bardzo fajny, ponieważ trzeba było zboczyć z drogi głównej i jechać niedużym, skalistym wąwozem. Ogólnie panował tam bardziej egzotyczny i ekskluzywny klimat niż na reszcie wyspy, którą mieliśmy okazję zwiedzić. Miało się wrażenie, że jest się gdzieś na Bali, a nie w Grecji. Wracając przejechaliśmy jeszcze przez port i podziwialiśmy żaglówki i kutry pełne pracujących rybaków.
Pomiędzy tymi miejscami sporo się zatrzymywaliśmy, żeby spojrzeć na morze z innej perspektywy. Na zachód słońca zatrzymaliśmy się w przydrożnej restauracji. Straszliwie wiało i było jakoś tak bez odpowiedniej atmosfery. Tego dnia zachód słońca na Santorini nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Dopiero na wspomnianej już sobotniej kolacji w Firze faktycznie poczułam i zobaczyłam piękno tego zdarzenia tak jak mówią o nim inni.
Kolejny dzień spędziliśmy na plaży i wierzcie mi że po wrażeniach z quadów prawie zanudziliśmy się na śmierć leżąc na leżakach.
Kolejna quadowa wycieczka zaprowadziła nas do Perrisy. Tam też znajdziecie fajną plażę, na dodatek nie jest kamienista i możecie po niej swobodnie spacerować brzegiem. W wodzie są niestety wielkie kamienne bloki, więc i tak polecam zabrać buty do kąpieli. Sama Perrisa jest ok. W porównaniu do Kamari raczej uboga w restauracje , a sama promenada nie zrobiła na mnie wrażenia.
Ta druga wycieczka nie była już taka fajna. Nasze quady były dużo gorsze, źle trzymały się drogi, ciężko prowadziły i nie mieliśmy światła stopu. Co oczywiście okazało się w trakcie zwiedzania. Połowę dnia spędziliśmy ponownie na plaży Eros.
Aha prawie bym zapomniała. Gdy szukaliśmy dojazdu na białą plażę, a jeszcze nie wiedzieliśmy wtedy, że tam da się tylko dopłynąć - wylądowaliśmy na trochę zaniedbanej, plaży o nazwie Cambia Beach. W sumie nie polecam Wam tego miejsca. Zobaczycie na zdjęciach jak tam jest. Fajne jednak było to że po drodze zobaczyliśmy w zagrodach kozy, osły i sama boczna droga doprowadzająca do tej plaży była ciekawa do jeżdżenia quadami. Szutrowa, z wzniesieniami, ale plaża raczej słaba.
No i to na tyle moich wrażeń z pobytu na Santorini. Pewnie mogłabym pisać o tym jeszcze sporo więcej i pokazać Wam jeszcze mnóstwo zdjęć, ale i tak żeby poznać jakieś miejsce, trzeba odwiedzić je osobiście, zobaczyć na własne oczy, poczuć wiatr we włosach i wdychać morską bryzę pełną piersią. Życzę Wam więc żebyście kiedyś, może już całkiem niedługo zobaczyli Santorini swoimi oczami.
Pozdrowienia
Karolina